Forum dyskusyjne

Czy to toksyczna rodzina?

Autor: KonradKA   Data: 2024-05-26, 20:13:00               

Witam. Po długim namyśle postanowiłem poprosić Was o ocenę, pomoc i poradę po prostu kogoś bardziej doświadczonego, może bardziej inteligentnego. Z góry dziękuję za każdą wypowiedź bo chyba nie mam się kogo poradzić tak naprawdę.
Urwałem kontakt z moimi rodzicami. Czuję się z tym bardzo dziwnie ale tak bardzo długo coś w środku mówiło mi żebym zniknął, odciął się. Nie wiem od czego zacząć tak szczerze... pamietam jak byłem małym dzieckiem i moja mama przypinała mnie do fotelika dziecięcego patrząc mi w oczy mówiła ze złością "ty kiedyś zobaczysz, nooo ty kiedyś zobaczysz jak to fajnie jest mieć dzieci, ty kiedyś jeszcze zobaczysz" nie wiem czemu pamiętam to jak dziś skoro było to jak byłem malutki. Przez całe moje życie wydaje mi się, że w domu miałem cholernie dużą presję na sukces. Moja mama siedziała ciągle w kuchni i tylko komentowała wszystko ale nigdy sama nie wzieła się do roboty ale zawsze była pierwsza w wytykaniu mi "Emil jest lepszy, Ania jest lepsza, Marta to się uczy na samych piątkach a ty głąbie? Ty to będziesz nikim, zobaczysz skończysz u ... pod sklepem" "Eee Konrad z Ciebie to nic nie bedzie" "aaa przestań bo Ania to ma piątki a ty jak zwykle 3uja" Chyba rozumiecie... trwało to latami. Kończąc lekcje byłem szczęśliwy i po chwili przychodziło to uczucie, ale muszę iść do domu. No a w domu znowu ocenianie, przyrównywanie i obwinianie bo ja niestety byłem kiepskim uczniem... zawsze chciałem być mechanikiem samochodowym ale to nie wchodziło w grę. Mama miała wizję przyszłości, że jestem lekarzem prawnikiem po prostu kimś wielkim. Dziwiło mnie to bo ona sama całe zycie przesiedziała w kuchni... pamiętam jak przyglądałem się temu wszystkiemu już jako małe dziecko wiedziałem, że nie chce mieć rodziny, że lepiej być samemu, że kobiety to tylko same kłopoty. Całe życie była presja żeby osiągnąć sukces... nigdy nie było mowy o rodzinności ani miłości, sukces finansowy był najważniejszy. Nigdy nie widziałem żeby rodzice się przytulali czy całowali pomimo tego spędzali czas jako tako razem. Tata ciężko pracował jako dyrekto dużej firmy a mama siedziała w kuchni i tak jak by rozliczała wszystko... ja chciałem szybko zacząć pracę i wyprowadzić się. Nie odbierajcie mnie źle, pieniądze były na wszystko. Wakacje co roku ale jakoś źle czułem się w domu i fajnie jak jechali gdzieś, lubiłem byś sam. Nie skończyłem studiów na które zmusili mnie chyba rodzice, albo po prostu sam chciałem żeby zaspokoić ich ambicje... nie jestem uczony. Zostawiłem studia widząc jak kiepsko zarabiali moi koledzy i wyjechałem za granicę. Zawsze jak wracam do domu to czuję się jakoś dziwnie, zestresowany, niby szczęśliwy ale niby smutny "boże znowu będzie gadanie" Moi rodzice chyba nie akceptują mnie takim jakim jestem i chcieli by jak najlepszej wersji mnie czyli prawnia w Polsce ale ja jestem spawaczem TIG mieszkającym za granicą. Pomimo to zarabiam powyżej 12.000zł a połowę z tego odkładam, żyję całkiem fajnie ale moja mama wiecznie jest nie zadowolona. Najpierw była babcia która wiecznie krytykowała o wszystko i dosłownie wyzywała człowieka a potem mama. Zawsze jak wracałem do domu do PL to pierwszy dzień był ok wiecie przyjeżdzasz i jest przytulenie buziak i witanie i wogóle ale drugi dzień i przewaznie na trzeci dzień zaczyna się "poprawianie mojego życia" czyli rady mamy co robie w życiu źle i co mógł bym zmienić. Ta mina niezadowolenia która maluje się na jej twarzy poprostu mnie irytuje "aaa Konrad bo ty to przekichałeś sobie życie" "aaa nie udaje Ci się" "aaa bo Ania to zrobiła to, a Michał to zrobił to tak a Ty to aaa Konrad wiesz co" hmm czy wy też tak macie? Mój tata mało mówi... kiepski mamy kontakt. Czuję tak jak by moja mama przejeła nad nim kontrolę i on jest tylko od pracowania i wykonywania rozkazów... wiecie willa musi błyszczeć i trawnik musi być zawsze super żeby ludzie widzieli. Niby przywykłem do tego narzekania i niby już się z tym pogodziłem, że nie jestem nikim specjalnym po prostu jestem zwykłym spawaczem który mieszka w socjalnym mieszkaniu ale mój plan na życie jest ok według mnie. Mam pracę ale to tylko dla mnie praca czyli droga do zarobienia pieniędzy. Żyję poniżej standardów mojej wypłaty żeby mieć na boku zawsze te 50% wypłaty. Nie utorzsamiam się z pracą... praca to sposób na zarabianie pieniędzy. Moja mama jest smutna z tego powodu... pomimo, że ona nigdy nie pracowała i ja tak sobie myśle "jaki organizm żyje z innego organizmu" wiecie? Nie lubię mojej mamy... zawsze się czepia o wszystko. Kiedyś jak byłem dzieckiem troszkę kreadłem im pieniądze, teraz mi głupio i wstyd ale jak ma się 13 czy 14 lat to nie rozumie się czasem co się robi. Teraz jestem wzorowym obywatelem, nigdy nie miałem problemów z prawem chyba każdy zrobił coś w życiu czego się wstydzi jako dzieciak. Od zawsze kiedy sięgnę pamięcią moja babcia mówiła, że dom po niej to będzie dla mnie. Na każdej imprezie rodzinnej było to wspominane. Zawsze z dumą mówiła, że jak umrze to dom po niej w spadku dostanie jej ulubiony wnuczek czyli Konrad. Liczyłem na to bardzo. Było to bardziej niż pewne ale moja mama przekonała Ją żeby to mamie przepisać dom bo to będzie bez podatku w pierwszej lini spadkowej. Pamiętam jak mówiłem, że to zły pomysł. Mówiłem, że pokłucimy się o to i że będzie problem. Naciskałem żeby tak nie robili ale moja babcie setki razy powtarzała, że kazała tacie obiecać, że po jej śmierci dom bedzie przepisany na mnie. 8 lat temu babcia umarła. Jadąc do domu bardzo zastanawiałem się dlaczego nikt nic nie wspomniał o spadku. Coś tam delikatnie mówiłem o tym "ile bedzie kosztował remont" ale nigdy nie powiedziałem wprost przepiszcie mi. Uważałem, że to mama powinna poinformować mnie o procedurze spadkowej. Nigdy to się nie stało. Ale pare razy powiedziała, że to mój ogródek (na podwurku babci) albo "nooo kolejną żecz mam zrobioną do przodu jak coś tam zrobiliśmy. Postanowiłem, że to koniec i nie pomagam w pracach na podwurku babci... miało to być moje a nikt nic nie odzywa się. Od kilku lat mój brat ma dziecko, rodzinę i zawsze jak jadę do domu to są wypowiedzi i debaty jak to jemu trzeba pomóc i dołorzyć ze 100tysięcy do kupna domu, nikt nigdy nie wspomniał słowem o moim domu nigdy. W tamtym roku pojechałem na wakacje jak zawsze do Polski. Moja mama wspominała "twój brat się za tobą stęsknił przyjedź pogadacie" i powiem wam czekałem na tą rozmowę... pierwsze 3y dni były nudne ale w końcu nadszedł tego czas, brat podszedł i wypalił "Konrad a ty to remontujesz ten swój dom bo wiesz dom po rodzicach to będzie dla mnie". Tak się wkurzyłem, ani jak się czujesz ani czy jesteś szczęsliwy. Powiedziałem mu tylko, że "jaki dom! nikt nie wspomniał mi nawet słowem o moim domu" powiedziałem, już spokojniej, że dom rodziców to ich sprawa i nic mi do tego. Rozmowa się urwała ale od tamtego momentu dosłownie zjadało mnie od środka coś, oni jak rodzina spotkali się za moimi plecami i obgadali spadki ale mnie nikt nie zaprosił. Nikt nie zapytał o zdanie. Moi rodzice jeszcze żyją i mają się dobrze ale już poinformowali brata młodszego, że dom zapiszą jemu ale babcia nie żyje już8 i pół roku ale nikt nie raczył wspomnieć słowem o moim spadku. Domy są wynajęte od lat i pewnie ktoś pieniądze za nie bierze. Wkurzyłem się i wydałem całe uskładane oszczędności na remont domu. Kupiłem SUVA Bmw, nawet nikt nie pochwalił. Zresztą przez całe moje życie nigdy mnie nie pochwalili za nic... jak zdałem maturę to mama powiedziała, że pewnie Ci się udało, ściągałeś... a to ściągali ze mnie. Uch, w święta Bożego narodzenia pamiętam jak trzymałem tableta a moi rodzice rozmawiali z moim bratem jak jedna szczęśliwa rodzina na temat kupna domu dla niego i oglądali nieruchomości a ja siedziałem za tabletem i pekało mi serce. Czułem się nikim, nie czułem się w rodzinie... przy wigili mama opowiadała mi z dumą, że Sławkowi trzeba dołorzyć do kupna domu bo mu się nalerzy. Na 3ci dzień puściła mi w telewizji film jak to emigranci mieszkają i pracują za granicą i wiecie co było... każdy był lepszy a mi jak zwykle się nie udaje. Jestem zawsze super ubrany, wyperfumowany, jeżdzę dobrymi samochodami, nigdy nie wziąłem grosza od rodziców po studiach ale na święta 70 calowy telewizor to ja kupiłem, zegarek zamawiany ze Szwaicarii, branzoletka swarowskiego i niby na chwilę po tym jest lepiej ale... jadąc do domu po świętach czułem się bardzo dziwnie. Tak jak by moje drugie ja mówiło odejdz, nie daj się poniżać , odejdź oni Cię nie chcą, jesteś nikim. Pomimo, że tutaj gdzie mieszkam każdy mnie lubi i szanuje. Czuję się zerem. Nosząc to wszystko w sobie w lutym zadzwoniłem do mamy z wielką zwanturą żeby zapytać się o ostatnią wolę babci. Miałem rację, dom miał być dla mnie... no ale nikt nie powiedział nic o tym przez 8 lat. Rozmowa była krutka bo nie mogłem opanować agresji i rozłączyłem się. Zadzwoniłem do taty następnego dnia bo czułem się trochę źle z tym wszystkim i chiałem mu wytłumaczyć, powiedział mi "bez przesady", "konrad bez przesady" Mój tata jest konkretny gość ale odbieram go jak kogoś bez jaj kto nie umie postawić się mojej mamje. To ona tam rządzi... nawet nowy samochód to ona wybierała. Ach od 3ech miesięcy nie odbieram telefonu. Nie dzwonili 2a i poł miesiąca wogóle ale zaczynają dzwonić ale ja jak widze, że dzwonią to odchodzę od telefonu. Nie wiem co mam im powiedzieć, nie wiem jak się zachować. Postanowiłem w tym roku nie odbierać... co Wy byście zrobili w mojej sytuacji? Jak Wy byście się zachowali? Sprzedałem samochód który kupiłem taki duży bo szykowałem się na remont do którego nigdy nie doszło... zawieedziony miałem dość płacenia 250euro podatku co miesiąc od samochodu który jest mi nie potrzebny. Nie wiem co robić... mentalnie i fizycznie jestem silnym mężczyzną. Nikt mi nie podskakuje i to ja przeważnie stawiam na swoim i żądze. Moi znajomi z pracy szanują mnie, nawet jeden 63 letni Antony przytula mnie czasem :-) dostałem stały kontrakt bo jestem ważnym pracownikiem firmy jak to mówią. Spawam wydechy do turbin Rolls Royca, zbiorniki ciśnieniowe czyli krótko mówiąc najwyższy poziom... tłumaczę sobie, że każdy z nas jest potrzebny i dzięki mnie statki pływają, ludzie mogą napić się soku czy piwa bo to dzięki spawaczom są zbiorniki ciśnienieowe. Jadąc do kolegi z dumą mijam wiatraki które ja budowałem, spawałem. Na ulicy mam jeden z najfajniejszych aut i moi znajomi pytają czy handluje narkotykami, że jestem taki przy kasie... gdzie nie wchodze każdy się na mnie patrzy bo tak dobrze wyglądam... ale czuję się jak śmieć. Sam nie wiem dlaczego. A pisząc to mam taki ścisk w gardle, że aż mnie boli... sam nie wiem po co to pisze ale chyba uważam, że coś tutaj jest bardzo nie tak. Ja potrzebuję nawet sprzątaczkę w pracy i uważam, że jest ważna. Nie wiem, czuje się niby szczęśliwy, naprawdę,ale boli mnie bardzo i zjada od środka ta sfera rodzinna w Polsce. Przepraszam za ortografję ale mówię już i pisze lepiej po angielsku niż po Polsku... dziekuję bardzo za Wasz cenny czas ;-)

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku